Co to znaczy być ascetą? Asceza jest sztuką świadomych wyborów tego, co mi rzeczywiście potrzebne, a nie tego, co zostało mi zareklamowane.
Asceza nie jest dziś propozycją na udane zakupy. W czasach nadmiernie rozbudzonych pragnień konsumpcyjnych to postawa niezbyt pociągająca. Kompletnie nierynkowa i niemedialna. Nikt z nas nie chce być smutnym i nieszczęśliwym. Czy jednak, o to chodzi w ascezie? Temat na Wielki Post.
Image by jcomp on FreepikImage By freepik
Smutek i cierpienie
W szkole średniej dowiedziałem się o św. Aleksym (360-411) i św. Szymonie Słupniku (390-459). Postacie te trwale zapadły w mojej pamięci jako wzorce osobowe średniowiecznego ascety. Postacie, które potępiają doczesność i czerpanie przyjemności z życia. Które są smutne i cierpią z własnej woli, lecz nie wiadomo po co. Które są niehigieniczne, nie dbają o własne zdrowie psychiczne i fizyczne. Wreszcie, które są absolutnie nieatrakcyjne i nie do przyjęcia jako wzorce współczesności. Asceza kojarzyła mi się z okaleczaniem własnej osobowości, ucieczką od świata, niechęcią do zabawy i rozkoszy, pruderią – słowem: ze wszystkim, co najgorsze i bezmyślne. Takiej “świętości” przeciwstawiano postawę franciszkańską. Katarzyna Droga, dawna wydawczyni i redaktorka naczelna “Cogito”, autorka zeszytów powtórzeniowych do matury z języka polskiego stwierdziła, omawiając średniowiecze: “św. Franciszek z Asyżu (1181-1226) potępiał ascezę, bo jego postawa wobec świata była radosna”.
Co to znaczy być ascetą wobec siebie?
Tymczasem prawdziwe znaczenie terminu asceza jest nieco inne i zupełnie nie ma nic wspólnego ze smutkiem czy wypaczeniami w stylu Słupnika czy Aleksego. Gr. askesis oznaczało pierwotnie ćwiczenia fizyczne sportowców. Potem termin ten rozszerzono na kształcenie charakteru. Podobnie zresztą stało się z pojęciem kultury, które pierwotnie oznaczało uprawę roli, a dzięki Cyceronowi – także filozofię i w ogóle: doskonalenie siebie. W stoicyzmie i cynizmie słowo askesis oznaczało ćwiczenia zmierzające do niewzruszania się zmiennością losu, wydarzeniami smutnymi i radosnymi.
Chrześcijaństwo przyswajając sobie myśl grecką, przyjęło również pojęcie ascezy, zmieniając jednak cel i motywację ćwiczeń i zachowań ascetycznych. Już w Starym Testamencie podkreślano znaczenie wstrzemięźliwości, choć głównie decydowały tutaj względy rytualne, a nie moralne, co krytykował Jezus. Drogę dobrowolnego postu i wyrzeczeń dobrodziejstw ówczesnej cywilizacji podejmuje św. Jan Chrzciciel. Myśl judajska, a później chrześcijańska daleka była jednak od pogardzania cielesnością, fizycznością i dobrami materialnymi. Przeciwnie: obietnica zmartwychwstania nadaje ciału wieczną wartość. Aleksy i Słupnik byli bardziej produktem myśli neoplatońskiej zgodnie z którą ciało jest złe, a dusza musi się z niego wyzwolić. Tą droga poszło również średniowiecze lubujące się w cierpiętnictwie i biczowaniu. Pogardzając ciałem tym samym średniowiecze oddalało się od chrześcijaństwa. Wiemy zatem coraz więcej, co to znaczy być ascetą.
Asceza jest również uniwersytetem komunikacji. Zwróci uwagę na rzadziej używane przez nas media jak czytanie książki. Nauczy nas nie tyle patrzeć i oglądać, ile widzieć. Nie tyle słyszeć, ile słuchać i rozumieć. Zaprosi do efektywnego korzystania z pilota i programu telewizyjnego.
Goog looking
A przecież, jak się poczyta Ewangelię, ewidentnie można odnieść wrażenie, że asceza nie ma nic wspólnego z brakiem higieny i smutkiem. Jeśli ktoś pości, to ma wyglądać, jakby nie pościł, chodzić z umyta głową. To jego wewnętrzna sprawa, a nie, żeby ludzie widzieli – radzi św. Mateusz (Mt 6, 16). Na zewnątrz masz być good looking. Zatem odpada nieumyty i śmierdzący Słupnik.
Stawianie znaku równości między martwić się i umartwiać również prowadzi na intelektualne manowce jak wspomnianą wyżej redaktorkę “Cogito”. Słownik Języka Polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego (1899-1976) z 1967 roku definiuje: umartwiać się – zadawać sobie umyślnie cierpienia fizyczne, wyrzekać się wygód. Jest w tej definicji pewna gradacja: od rezygnacji z drobnej przyjemności po bolesny wysiłek. Ale ani słowa o smutku. Św. Franciszek był radosny i ascetyczny jednocześnie. Został obdarzony stygmatami, jego rany krwawiły, ale zachował postawę pełną pokoju i miłości do ludzi i świata.
Czujemy przesyt
Schodząc ostatecznie ze średniowiecznego słupa, zostajemy jednak z pytaniem: po co? Po co kształcić w sobie cnoty i dbać o tak pojęte dobre życie? Po co się ograniczać? Czy nie lepiej popłynąć na fali używania, doznawania, poddawania się przyjemnościom? Zostawmy tutaj pobudki religijne, choć te są nierozerwalnie związane z chrześcijańską ascezą. Dobrą analogią w odpowiedzi wydaje się nie tyle religia, ile sport i nauka języków obcych. Na pewno łatwiej zrozumieć umartwianie bezrobotnym, jednym z wielu ascetów z konieczności. Tyle że, asceza jest dobrowolna, a bezrobocie przymusowe. Trudno więc uznać biedę za umartwianie. Trzeba coś mieć, żeby sobie tego odmówić.
Odmawiamy sobie czegoś, dozujemy uciechy, żeby ciągle pozostały dla nas czymś przyjemnym. Bo jeśli atrakcji jest za dużo, jeśli nie potrafimy wybierać i dobrowolnie ograniczać samych siebie, stajemy się im poddani. To one rządzą nami, a nie my. W końcu popadamy w nudę i przygnębienie: nic dla nas nie jest ciekawe, nic nas nie interesuje. Czujemy przesyt, bo wszystko już było. Wreszcie odmawiamy sobie czegoś, żeby otrzymać jakieś bardziej wartościowe dobra, trudno osiągalne, a nie te z przeceny, z darmowych minut czy supermarketowych promocji. Stąd ta analogia do sportu i języków obcych – na pewno bliższa współczesnym niż Słupnik.
Co to znaczy być ascetą wobec mediów?
Asceza jest również uniwersytetem komunikacji. Zwróci uwagę na rzadziej używane przez nas media jak czytanie książki. Nauczy nas nie tyle patrzeć i oglądać, ile widzieć. Nie tyle słyszeć, ile słuchać i rozumieć. Zaprosi do efektywnego korzystania z pilota i programu telewizyjnego. Zachęci do medialnej ciszy. Otworzy na bliskich. Zaczniemy wreszcie z nimi rozmawiać. Zaczniemy smakować medialne przekazy, a nie tylko powierzchownie przeglądać medialną ofertę jak ulotki wręczane przed metrem, które zaraz wyrzucamy do kosza. Staniemy się koneserami sztuki telewizyjnej, radiowej, net artu.
Postawa medialnego ascety stała się dla mnie wzorcem osobowym, do którego powinna także zmierzać edukacja medialna. To człowiek, który zachowuje radość oglądania filmu, a jednocześnie potrafi wyłączyć Netflix, kiedy film się skończy. Który zdaje sobie sprawę, że jego wyłączenie w niczym go nie zuboży, ale – wręcz przeciwnie – pozwoli cieszyć się także własnymi myślami, medytować, zastanawiać się i odpowiadać na przekaz własną twórczością.
Postacie, które potępiają doczesność i czerpanie przyjemności z życia. Asceza kojarzyła mi się z okaleczaniem własnej osobowości, ucieczką od świata, niechęcią do zabawy i rozkoszy, pruderią – słowem: ze wszystkim, co najgorsze i bezmyślne.
Post medialny i konsumpcyjny
Akt wyrzucenia telewizora na śmietnik byłby zatem gestem Słupnika: patrzcie na mnie, oto nie oglądam. To nie o to chodzi i mam nadzieję, że żadna redaktorka nie napisze już o którymś ze współczesnych ascetów – św. Franciszków, że potępiał ascezę, bo miał telewizor i konsolę. Post medialny i konsumpcyjny ma ogromną wartość. Dla wierzących, a nie tylko deklarowanych chrześcijan, zyskuje dodatkowo perspektywę religijną. Dla wszystkich – zachowuje wartość edukacyjną i stanowi metodę kształtowania swojego charakteru i zdobywania mądrości. W dodatku opartą o praktyki minionych pokoleń, tyle że w nieco uwspółcześnionej wersji.