Sześć stopni oddalenia

Jak powstawały social media, ta hipoteza była bardzo popularna. Sześć stopni oddalenia – czyli kontaktów dzieli nas od siebie. Algorytmy to zniszczyły.

Image by freepik

Jak portier poznał prezydenta

To inaczej hipoteza małego świata. Każdy z nas ma znajomego, który ma przyjaciela, ten z kolei zna kogoś innego. I tak okazuje się, że między mieszkańcami Ziemi jest tylko sześć osób tworzących łańcuch znajomości. Jeśli jesteś np. portierem w hotelu, to pewnie znasz jego dyrektora. Ten z kolei zna innych dyrektorów hoteli. Ci z kolei znają szefa federacji hotelowej. Ten zapewne zna ministra turystyki. A ten zna premiera. Premier zna prezydenta, choć obecnie to raczej trudna znajomość. I tak tworzy się relacja portier – prezydent. Tak właśnie myślano na początku tworzenia mediów społecznościowych, przy projektowaniu mniej znanego w Polsce portalu SixDegrees.com (1998-2000). Ten wkrótce upadł po kryzysie dot.comów. Ale pewne idee przetrwały na Facebooku i LinkedInie.

Sztuka teatralna i miejska legenda

Frigyes Karinthy (1887-1938), węgierski pisarz, dramaturg i dziennikarz napisał krótkie opowiadanie Łańcuchy (Láncszemek, 1929). To tam sześć stopni oddalenia miało swoją premierę. Potem pojawia się sztuka Johna Guare’a (1938-), amerykańskiego dramaturga Six Degrees of Separation (1990). Następnie w wyjaśnianie hipotezy zaangażowali się psychologowie społeczni m.in. Stanley Milgram (1933-1984). Właściwie legenda tej dyscypliny obok Philipa Zimbardo (1933-). Milgram próbował udowodnić empirycznie hipotezę sześciu kontaktów, przekazując listy z prośbą o dalsze wręczanie ich znajomym. Jego artykuł The Small World Problem ukazał się w „Psychology Today” w 1967 roku. Po latach okazało się, że Milgram trochę naciągnął swoje badania. 95 proc. listów nie dotarło do odbiorców. A całość po weryfikacji przez badaczy okazała się miejską legendą, czy raczej: mitem naukowym.

Ale wiele z tej koncepcji zostało wdrożonych do social mediów. Z natury mają to być społeczne formy kontaktu, mikrowspólnoty tworzone przez przyjaciół i ich znajomych. Social media to koncepcja raptem 20-letnia. Facebook powstaje w lutym 2004 roku, LinkedIn – w maju 2003 roku. Pomyślano tak: nie jesteśmy w stanie generować tylu treści jako portale i wortale (angvertical wąskotematyczne), niech użytkownicy je tworzą. Zwiększy to ruch w internecie i przyciągnie do reklamy. Powiedziano i napisano bardzo wiele na temat nowej kultury partycypacji, kolektywnego internetu, współpracy i dzielenia się w sieci (ang. sharing). Jednak pojawiły się dwa zjawiska. Po pierwsze użytkownicy zaczęli zamykać się tylko na te osoby, które podzielają ich poglądy i zainteresowania, tworząc tzw. bańki informacyjne. Po drugie algorytmy mediów społecznościowych zaczęły wyświetlać wiadomości tylko od tych znajomych, których uznały za godne polecenia. Social mediom przede wszystkim przestało zależeć na kolektywności i dzieleniu się, a na zwiększaniu ruchu, czytaj: na monetyzacji kontaktów.

Dzwonię, zapytać co u Ciebie

Patrzę na moich znajomych na Facebooku. Mam kontakt może z pięcioma osobami, reszta to wspomnienia, ukończone szkoły, jakiś wyjazd turystyczny, wspólna konferencja. Ale cieszę się, że ich widzę. Głównie jak wklejam zdjęcia, ponieważ algorytmy uznają to za godne polecenia. Mając tak bogaty świat kontaktów z wieloma, właściwie nie mam z nimi bliskości. Co więcej, jak się czasem zadzwoni z pytaniem: co słychać, to ma się poczucie, że rozmówca myśli, że czegoś od niego chcę. A jak mówię, że tak dzwonię, zapytać do u Ciebie, pojawia się zdziwienie: jak to? Nic nie chcesz?

Jeśli sześć stopni oddalenia i hipoteza o małym świecie mają być po części prawdziwe – choć nie są udowodnione empirycznie – to może zacznę od innej strony. Mój Uniwersytet to całkiem spory świat kontaktów. Tyle że może, zamiast szukać w nim siatki znajomych, zacznę je pielęgnować. Na początek dwa, może trzy. Właściwie tylko jeden stopień bliskości dzieli mnie od innych. Zacznę od zwyczajnego dzień dobry, chodź na kawę! Masz czas w środę? Od rozmowy i spotkania.